W kwietniu 2023 roku 8 osobowa załoga członków sekcji żeglarskiej Sportgas pod komendą kapitana Smaczka wypłynęła na morskie wody.
Naszą przygodę rozpoczęliśmy wcześnie rano od niemiłej niespodzianki jaką było kilkugodzinne opóźnienie samolotu z Warszawy. Fakt ten nie miał jednak wpływu na nasze nastawienie, chęć przeżycia morskiej przygody złagodziła wszelkie niedogodności. Kalkara Marina – nasz port macierzysty przywitał nas pięknym widokiem na pobliską stolicę Malty Valettę. Na miejscu czekał na nas jacht typu Dufour 450 Grand Large dysponujący czterema dwuosobowymi kojami oraz bardzo przestronną mesą z dobrze wyposażonym kambuzem. Jednostka stała się naszym pływającym domem na kolejne dni, dlatego też przegląd i odbiór był dość wnikliwy i długotrwały. Była to dobra okazja do tego, aby dowiedzieć się na co zwracać szczególną uwagę, aby uniknąć nieprzyjemnych sytuacji oraz dodatkowych kosztów przy oddaniu i rozliczaniu czarteru jachtów. Kolejną ważną czynnością była zbiórka kasy pokładowej i zrobienie zakupów dla załogi na całodniowe rejsy oraz wieczory pełne morskich opowieści.
Pierwszy poranek na jachcie przywitał nas niewielkim deszczem. Malta charakteryzuje się tym, że opady są zazwyczaj intensywne, ale krótkotrwałe i przelotne, co rzeczywiście się sprawdziło i mogliśmy żeglować w pełnym słońcu. W pierwszej kolejności jednak kapitan przeprowadził pierwszą odprawę, podczas której omówiliśmy plan najbliższego rejsu oraz ramowy scenariusz żeglowania na cały pobyt. W trakcie odprawy mieliśmy możliwość zapoznania się z dostępnymi narzędziami nawigacyjnymi, planowaną trasą rejsu oraz całym takielunkiem jachtu, analizowaliśmy również warunki wiatrowe i ich prognozy na najbliższe godziny oraz dni. Po odprawie i przygotowaniu jachtu do wyjścia z portu wypłynęliśmy w nasz pierwszy rejs, obierając jako kierunek maltańską wyspę Gozo. Warunki pogodowe zmusiły nas do pływania na zarefowanych żaglach, dość silny wiatr tworzył kilkumetrowe fale, na których „skakał” nasz jacht, bryzgając w nas słoną, morską wodą. Sterowanie naszą jednostką czasem przypominało jazdę na rollercoasterze, wprowadzając wszystkich w stan euforii i wywołując motylki w brzuchu u części załogi. Podczas rejsu podjęliśmy decyzję o spędzeniu noclegu w naszym macierzystym porcie. W drodze powrotnej mogliśmy podziwiać w świetle zachodzącego Słońca zabudowania jednej z najpiękniejszych europejskich stolic. Valetta z perspektywy morza robi oszałamiające wrażenie, jej ogromne mury, masywne fortyfikacje, górujące nad miastem kopuły i wierze kościołów zachwycały każdego.
Drugiego dnia mogliśmy poczuć się jak zawodnicy słynnych regat żeglarskich Rolex Middle Sea Race, ponieważ wypływając z maltańskiego Grand Harbour obraliśmy kurs na oddaloną o około 70 mil morskich Sycylię. Podczas ponad 10 godzinnej żeglugi każdy mógł stanąć za sterem i zmierzyć się z silnym wiatrem oraz kilkumetrowymi falami. Sterowanie jachtem w takich warunkach nie należy do najłatwiejszych i zdecydowanie różni się od żeglugi śródlądowej. Utrzymanie odpowiedniego kursu, kiedy dookoła widoczne jest tylko morze, wymaga skupienia i ciągłej pracy na kole sterowym. Sterowania nie ułatwiały również fale wdzierające się na pokład – wielokrotnie zasmakowaliśmy morskiej, słonej wody. Morze nie oszczędzało nikogo, długotrwałe falowanie ponownie wywoływało motylki w naszych brzuchach i niektórzy musieli je uwolnić, oddając hołd Neptunowi. Pomocna w tym przypadku okazywała się praca za sterem oraz sen, na pokładzie lub pod nim w wygodnej koi. Doskonałym lekiem okazał się również wspólny śpiew, który nie schodził nam z ust przez długi czas. W połowie drogi staliśmy się statkiem wycieczkowym dla lokalnej fauny, ponieważ na naszym pokładzie wylądował maltański gołąb, dla którego dalsze latanie okazało się zbyt wyczerpujące. Atmosfera na pokładzie, kołysanie, dostęp do różnego rodzaju smaczków wyraźnie przypadł do gustu naszemu pasażerowi na gapę, ponieważ opuścił jacht dopiero u wybrzeży Sycylii. Z nieukrywaną ulgą oraz zachwytem mijaliśmy Isola delle Correnti, czyli najbardziej na południe wysuniętą sycylijską wysepkę. Jest to miejsce gdzie wody Morza Śródziemnego spotykają się z wodami Morza Jońskiego, wiatr zmniejszył swoją intensywność przez co fale również zmalały i przybrały piękny turkusowy kolor. Po opłynięciu kolejnej malowniczej wysepki – Capopassero zmieniliśmy hals i obraliśmy kurs na niewielki port Marzamemi, którego bosmani mówili tylko w języku włoskim, w przeciwieństwie do naszej załogi. Z pomocą przyszli inni żeglarze i ostatecznie udało się nam porozumieć, zacumować i przenocować.
Kolejnym przystankiem w naszej podróży było jedno z najpotężniejszych starożytnych miast, ojczyzna Archimedesa – Syrakuzy. Żeglując wzdłuż sycylijskiego brzegu cieszyliśmy się słoneczną pogodą. Jednak w pobliżu latarni morskiej, ustawionej na Capo Murro di Porco, pogoda diametralnie się zmieniła i zaczął się ulewny deszcz. Podchodząc do miasta od południowej strony powitał nas Porto Grande, w którym ponownie zza chmur wyszło słońce i pozwoliło nam bezpiecznie zacumować. Jakież duże było nasze zdziwienie, kiedy po wyjściu na ląd, głodni szukaliśmy miejsca na obiad i okazało się, że trafiliśmy w sam środek sjesty. Zrezygnowani chodziliśmy od miejsca do miejsca dowiadując się, że kuchnia jest aktualnie nieczynna. Przypadkiem jednak trafiliśmy do delikatesów, których właściciel (mówiący jedynie po włosku!) ugościł nas na zapleczu serwując ogromne ilości różnorodnych lokalnych przysmaków. Sycylijska atmosfera, piękna architektura miejska, spora liczba zabytków oraz konieczność uzupełnienia zapasów przeważyły o tym, że zdecydowaliśmy się zostać na noc w Syrakuzach.
Następnego dnia kapitan zaserwował nam pobudkę w postaci komendy do oddania cum, wciągnięcia kotwicy i wypłynięcia w dalszą drogę. Spowodowane było to tym, że nad ranem znacznie osłabł wiatr, a mieliśmy przed sobą kilkadziesiąt mil rejsu. Śniadanie na pokładzie ubarwiał nam malowniczy krajobraz sycylijskiego wybrzeża. Tuż po wypłynięciu z Porto Grande w Syrakuzach naszym oczom ukazał się najwyższy i największy europejski wulkan – Etna, którego ze względu na duże zachmurzenie nie widzieliśmy dzień wcześniej. Majestatycznie górujący nad lądem stożek obraliśmy jako azymut, ponieważ nasz docelowy port – Katania znajdował się niemal u jego podnóża. Sąsiedztwo groźnej góry odbiło się także na historii miasta, które kilkukrotnie zalane było lawą, a wielkie trzęsienie ziemi w 1693 roku prawie zrównało je z ziemią. Rejs z Syrakuz do Katanii upłynął nam w bardzo przyjemnej atmosferze, intensywnie błękitny kolor Morza Jońskiego pięknie kontrastował z zielenią okolicznych wybrzeży. Spokojne morze migoczące w promieniach słońca delikatnie kołysało jachtem stwarzając doskonałą okazję do kontemplacji i cieszenia się wspaniałością przyrody. Sycylia widziana z perspektywy naszego pokładu prezentowała się pięknie, liczne skaliste klify, urokliwe zatoki i malownicze nadbrzeżne osady tworzyły niesamowity obraz, który oczarował nas swoją naturalną urodą. Długie godziny rejsu umilaliśmy sobie śpiewem, tańcami oraz różnymi grami towarzyskimi. Warunki pogodowe pozwoliły na przygotowanie i zjedzenie obiadu na pokładzie, na pełnym morzu. Katania jest ważnym ośrodkiem żeglugi na Sycylii, dlatego w miarę zbliżania się do portu zauważalny był zwiększony ruch statków handlowych, ogromnych promów wycieczkowych oraz innych jednostek. Po zacumowaniu jachtu wybraliśmy się na spacer po historycznym centrum miasta, przechadzając się po urokliwych uliczkach poznaliśmy historię miasta oraz jego najważniejszych atrakcji. Do późnego wieczora podziwialiśmy barokową architekturę z charakterystycznym szlachetnym kolorytem wynikającym z użycia wulkanicznego budulca. Wycieczka do miasta była również kolejną okazją do spróbowania przysmaków sycylijskiej kuchni.
Nowy dzień przywitał nas niemal całkowitą flautą, dlatego mając przed sobą dość długą drogę ponownie wypłynęliśmy z samego rana a śniadanie przygotowaliśmy dopiero na pełnym morzu. Odpływając od lądu ponownie mogliśmy cieszyć się widokiem majestatycznego wulkanu Etna, dominującego nad krajobrazem. Przez dłuższy czas morze miało spokojną i gładką powierzchnię, panował dosłownie martwy spokój. Ten leniwy bezruch zmusił nas do pływania na silniku, w skutek czego musieliśmy uatrakcyjnić sobie podróż innymi aktywnościami, takimi jak joga w kokpicie, śpiewy, drzemki i gotowanie. W drugiej części dnia pogoda się pogorszyła i zaczął padać deszcz. Tego dnia planowaliśmy przepłynąć z Katanii bezpośrednio na Maltę, zaliczając tym samym nocny rejs, jednak w miarę zbliżania się do wieczora pogoda coraz bardziej się pogarszała, deszcz był coraz mocniejszy, temperatura powietrza spadała a prognozy wskazywały nadejście sztormu. Zaistniałe okoliczności spowodowały, że zbliżając się do południowego krańca Sycylii podjęliśmy decyzję o zawinięciu do odwiedzonego wcześniej portu Marzamemi.
Rankiem pogoda znacznie się poprawiła, wyszło słońce i wiała przyjemna bryza pozwalająca na rejs pod pełnymi żaglami i wsłuchać się w barwy, które kolorowy niesie wiatr. Z łezką w oku żegnaliśmy się z Włochami, Sycylia jest pełna historii, kultury, pięknych miejsc i smaków, przez kilka dni mogliśmy okrywać jej fascynującą historię, poznawać lokalną kuchnię oraz cieszyć się urokami malowniczego wybrzeża i wulkanicznych krajobrazów. A język włoski towarzyszył nam do samego końca w powiedzonkach i muzyce. Morze Jońskie pożegnało nas stosunkowo niewielkimi falami, natomiast wody Morza Śródziemnego przywitały nas bałwanami morskimi rozbijającymi się o skały włoskiego wybrzeża. Rejs powrotny był mniej korzystny, cały czas płynęliśmy pełnymi kursami mając również kilkumetrowe fale od rufy, które sprawiały wrażenie, że lada chwila wedrą nam się na pokład. Fakt ten wpływał na zwiększoną intensywność pracy za kołem sterowym oraz ponowne wystąpienie objawów choroby morskiej u części załogi. Jedenastogodzinny rejs wielokrotnie urozmaicały nam ogromne statki towarowe znajdujące się na naszym kursie kolizyjnym, przez co czasem musieliśmy nieco zboczyć z trasy, ponieważ gigantyczne statki, osiągające prędkość kilkudziesięciu węzłów raczej nie były nastawione na zmianę swojego kursu z powodu niewielkiej żaglóweczki.
Była to dobra lekcja radzenia sobie z morskimi przeciwnościami. Ogromne doświadczenie kapitana oraz pokładowe urządzenia nawigacyjne pozwoliły bezproblemowo przemierzyć nasz szlak. Do wybrzeży Malty dopłynęliśmy przed wieczorem dzięki czemu mogliśmy częściowo przejść przez procedurę oględzin jachtu przed oddaniem. Szczęśliwe zakończenie tygodniowej przygody uczciliśmy przepyszną kolacją i spacerem malowniczymi uliczkami, położonego na cyplach zatoki w sąsiedztwie Valletty, maltańskiego Trójmiasta, a konkretnie Birgu. Fakt, iż był to nasz ostatni wspólny wieczór przypieczętowaliśmy urządzeniem potańcówki w mesie naszego jachtu.
Ostatni poranek upłynął nam na pakowaniu, robieniu porządku na pokładzie oraz procedurze oddania jachtu do właściciela. Nasza obecność nie wyrządziła jednostce większych szkód, więc odbiór przebiegł bez większych problemów. Popołudniowy wylot do Warszawy pozwolił nam na zorganizowanie długiego spaceru ulicami Valletty. Imponujące mury obronne z wieżyczkami stanowiącymi doskonałe punkty widokowe, bogata architektura miejska, przepiękne kamienice z uroczymi, kolorowymi balkonami, wąskie uliczki, prowadzące do urokliwych dziedzińców i małych placów były kolejnym fascynującym doświadczeniem, które zakończyliśmy w niewielkiej, prowadzonej przez Polki kawiarni, gdzie mogliśmy spróbować kawy z fenomenalnym kremem pistacjowym oraz wyśmienitych lokalnych wypieków.
Naszą przygodę zakończyliśmy w znakomitych humorach, dla większości załogantów rejs był pierwszą w życiu okazją do przekonania się na własnej skórze, czym jest żeglarstwo morskie. Żeglowanie na morzu to wyjątkowy sposób na odkrywanie świata z perspektywy wody. Ta wyprawa była dla nas dobrą okazją do oderwania się od codzienności, po wypłynięciu z portów i oderwaniu się od lądu wprowadzaliśmy się w inny, morski świat. Uczucie wolności, spokoju oraz ekscytacji podczas żeglowania na falach zapewniły nam niezapomniane przeżycia i wiele emocji. Taki rejs to nie tylko podziwianie piękna natury, to również praca zespołowa i nauka podstaw żeglarstwa. Mogliśmy nauczyć się prowadzenia jachtu na określony kurs kompasowy, zrozumieć zasady nawigacji oraz potrenować manewry portowe na dużym jachcie. Była to świetna okazja do rozwinięcia umiejętności żeglarskich i zyskania nowego doświadczenia. Pasja, energia i relaks to hasło wdrożyliśmy w pełni w życie podczas naszej przygody. A nadzieja, że ponownie wypłyniemy i ujrzymy bielące się żagle, w naszych sercach cicho gra.
Krzysztof Sułek