Jestem w Palmie między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami itd.(...). Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. (…). Słowem, przecudne życie. (...) - tak pisał Fryderyk Chopin w listopadzie 1838 do Juliana Fontany tuż po przyjeździe na Majorkę.
Ekipa Sportgas postanowiła to sprawdzić…
Od początku warunki były sprzyjające – popołudniowy lot, który był miłą odmianą dla wczesno - porannych zbiórek, podpasował nawet największym śpiochom. Dlatego cała liczna grupa 57 uczestników punktualnie stawiła się na odprawie i bez przeszkód dotarła do samolotu. 3 godziny później mogliśmy poczuć klimat, który tak zachwycił polskiego kompozytora. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, więc pierwszy rzut oka nam nie wystarczył – w końcu to nie walory klimatu przyciągnęły nas na Majorkę.
Zacznę od przedstawienia naszych wspaniałych trenerów, bo obok organizatorów, to im należą się oklaski za nasze dobre sportowe (i nie tylko :-)) samopoczucie: (kolejność przypadkowa).
Robert vel Kapitan Bomba – niewątpliwie niezapomniana postać wyjazdu ze świetnym pseudonimem, nadanym przez najmłodszych w związku ze stylem w jakim poskramiał hotelowy basen. Niezwykle słyszalny trenerski głos na kortach, cierpliwie tłumaczący meandry tenisa początkującym grupom.
Mateusz vel Dawid Podsiadło – z południowym podejściem doskonale wpisywał się w hiszpański klimat, w ostatniej chwili uratowany przed zamknięciem w samolocie na warszawskim lotnisku. Na kortach cechowało go przemyślane podejście, doskonale radził sobie z różnymi temperamentami uczestniczek, które miał przyjemność trenować.
Witek vel Dustin Hoffman – dla którego Majorka była pierwszym zetknięciem ze Sportgas, co jak wszyscy wiemy bywa dużym wyzwaniem…wszyscy chyba jednak przyznamy, że udało mu się sprostać najwyższym standardom stowarzyszenia. Jego wrodzona cierpliwość niewątpliwie przydała się na treningach – i nie chodzi tu wcale o grupę młodszych uczestników :-)
Last but not least Tomek vel Borys Szyc – uosobienie spokoju i profesjonalizmu, co zawdzięcza poniekąd zamiłowaniu do tybetańskich klimatów i medycyny naturalnej. W deszczu, czy chorobie z zapałem i nieskrywaną radością radził sobie z zaawansowanymi grupami, dostosowując się w pełni do często wymagających oczekiwań uczestników.
Pozwolicie, że uczestników tak szczegółowo opisywać nie będę i od razu przejdę do meritum, czyli do naszych sportowych zmagań. Zacznę naturalnie od najważniejszego – rozgrzewki – to nowość w obozowym regulaminie. Uczestników nie zniechęciła nawet wczesna pora rozruchu – pod przewodnictwem trenera Mateusza, wierna grupa sportowców co dzień przemierzała biegowy i pływający dystans, aby wprawić się w jeszcze bardziej sportowy nastrój przed treningami. A tu już system był prosty: uczestnicy mają być zmęczeni i nagrani ergo usatysfakcjonowani. Oczywiście jest to kwestia mocno indywidualna, ale było pole do popisu – do naszej dyspozycji pozostawały 4 korty, na których 4-osobowe grupy dzielnie ćwiczyły pod czujnym okiem i Wam już troszkę znanym trenerom (patrz wyżej). Każdy uczestnik miał do dyspozycji 2 godziny w różnych opcjach wykorzystania. Nie obyło się też bez pokazowych debli pomiędzy obozowiczami, które pozwalały na dalsze szlifowanie tenisowej formy. Co prawda nie zawsze pogoda nas rozpieszczała powodując mniejsze lub większe zabagnienie, ale dzielni, samozwańczy kortowi wewnątrz stowarzyszenia dawali z siebie wszystko, żeby doprowadzić nasze miejsce tenisowej pracy do używalności. I tak graliśmy aż do czwartkowej wizyty w Akademii Rafy Nadala! 26 kortów tenisowych, 2 baseny, centrum fitness, 7 boisk do mini footballu, 7 kortów do padla – tu kształcą się przyszli mistrzowie światowych rozgrywek. Naturalnie więc nie mogło tam zabraknąć ekipy Sportgas. Podczas wyjazdu mieliśmy zatem możliwość odbycia krótkich testowych treningów na 2 kortach. Oczywiście to nie zaspokoiło naszych sportowych apetytów, więc część z nas, przede wszystkim Ci najmłodsi, „dogrywała” się na wolnym tenisowym boisku. Akademia dla zwiedzających to jednak nie tylko korty tenisowe – podczas naszego wypadu mieliśmy również okazję zawitać w specjalnie przygotowanym muzeum. Najwięksi fani robili pamiątkowe fotki z bardzo rzeczywistym hologramem Rafy, czy zgromadzonymi trofeami mistrzów światowego sportu. Obok licznych pucharów naszego gospodarza zobaczyliśmy również m.in. nieśmiertelny strój Rogera Federera z londyńskich kortów (dla laików – mi kojarzył się z kostiumami z dormitoriów z Harry’ego Pottera).
Ostatniego dnia wyjazdu pozostało nam już tylko przetestować nabyte umiejętności, co oznacza turniej na najwyższym poziomie. Niestety warunki atmosferyczne troszkę pokrzyżowały nam plany, ale i tak część uczestników zdecydowała się rozegrać sportowe pojedynki. Na pierwszy ogień poszli najmłodsi uczestnicy. Najlepszy okazał się Kacper Stankiewicz pokonując w zaciętym finałowym pojedynku Olę Sarnowską. Na pudle znalazł się również Julek Derejko. W kolejnym etapie pozostali chętni uczestnicy testowali swoje podszlifowane umiejętności na dwóch kortach. Z turnieju zwycięsko wyszedł Szymon Zbyrowski, nie przegrywając ani jednego meczu na swojej drodze do finału. Za nim uplasowali się kolejno Wojtek Karasiuk i Krzysiek Warzocha. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o wspaniałych i oddanych kibicach, którzy dzielnie zagrzewali do walki wszystkich uczestników, następnie serdecznie gratulując uzyskanych rezultatów.
Jak widzicie nie było lekko, a mimo to udało się znaleźć troszkę czasu na przyjemności. Zresztą szkoda byłoby nie skorzystać z niezaprzeczalnych walorów Majorki – długa piaszczysta plaża, nadmorskie bulwary, przyjazne nastawienie gospodarzy, tańce i śpiew – tak finalnie zdecydowanie możemy potwierdzić słowa Chopina. A wieczorem…w sumie nadal pozostawaliśmy w sportowych nastrojach, tylko troszeczkę zmieniliśmy dyscypliny – królował zjazd na wózku sklepowym bez trzymanki oraz nocne przetrwanie na miejscowej la calle de la maldad.
O ile nasz wielki kompozytor z czasem coraz mniej poddawał się urokom Majorki, to mam wrażenie, że ekipa Sportgas coraz bardziej im ulegała. Może to więc i dobrze, że obóz zakończył się po tygodniu :-) i swoją relację też lepiej zakończę w tym punkcie jeszcze raz powołując się na słowa niezapomnianego kompozytora: „Byliśmy blisko tego, co najpiękniejsze”.