W dzisiejszym wpisie opowiem Wam w kilku zdaniach o przygodzie jaką przeżyłem niedawno. Jest to historia o tym, jak nie lubiąc biegania, można to robić tylko w troszeczkę innym wydaniu.
Jestem osobą, która przez całe życie ma coś wspólnego ze sportem. Od najmłodszych lat lubiłem sport, praktycznie w każdej postaci. Grałem w piłkę nożną, koszykówkę, jeździłem na rowerze, pływałem, a w latach późniejszych zacząłem również grać w siatkówkę i tenisa. Jednak z biegiem lat, czasu na wszystkie te sporty było coraz mniej, lat i obowiązków przybywało, metabolizm hamował i masa troszkę zaczęła być poza kontrolą. Namówiony przez wiele osób, spróbowałem biegania. Zaliczyłem kilka treningów w grupie, kilka samodzielnie i … całkowicie mi to nie leży, nie lubię, nudzę się. Ponieważ jest to historia o bieganiu właśnie, już do końca tego wpisu o niczym innym nie napiszę.
W maju zeszłego roku wraz z grupą przyjaciół wybraliśmy się na przedłużony weekend w Bieszczady. W tym samym czasie odbywały się tam biegi po górach, w których (na różnych dystansach) uczestniczyło kilku moich znajomych. Mnie również próbowali namówić, ale mając za sobą wspomniane już wcześniej treningi odmówiłem i oddawałem się innym przyjemnościom.
Po tym bardzo przyjemnym wypadzie, padła propozycja, żeby znowu pojechać w Bieszczady, tym razem na jesień, ale w tym samym celu co w maju. I w tym przypadku miałem tam jechać, jako gość, jednak stało się inaczej. Zostałem zapisany na bieg, a że z natury jestem ambitny i zawzięty, powiedziałem OK, pobiegnę. Tak, jak wcześniej pisałem, jestem osobą aktywną sportowo, jednak do momentu biegu nie odbyłem żadnego (0) treningu biegowego.
Dojeżdżając na miejsce przywitał nas deszcz, a jak się dowiedzieliśmy na odprawie przed biegiem, w tym czasie co u nas padał deszcz, na górze (czyli tam gdzie będziemy biegli) śnieg. Jednocześnie organiatorzy postraszyli nas troszkę mówiąc, że: "Jeśli traficie na niedźwiedzia, nie musicie nic robić. On wszystko zrobi za was" i kazali stawić się na starcie o 7:15 rano w niedzielę. Mniej więcej o tej samej godzinie startowały 3 biegi: Ultramaraton – 52 km, Półultramaraton – 26 (ten, w którym miałem wziąć udział) i Ćwierćultramaraton – 14 km.
Taki gość przywitał nas na trasie podczas 1 podbiegu. Wtedy pomyślałem: "Skoro On tutaj wyszedł z tym "pudłem" to ja nie dam rady???"
O godzinie 7:15, zapakowali nas do kolejki wąskotorowej i przewieźli na start. Podczas 30 minutowej drogi na start było strasznie zimno (ok. 3°C), nawet ubiór "na cebulę" niewiele pomagał, ale jakoś się przetrwało. Po 30 minutach kolejka się zatrzymała i spacerkiem poszliśmy na linię startu. Tam rozgrzewka, kto chciał zostawiał niepotrzebne rzeczy i ustawiał się na linii startu. Strzał i w trasę. Pierwsze 3 km było po asfalcie, potem skręt w prawo i w górę i po kilkust metrach już wiedziałem że to jest to, co można robić nie lubiąc biegać po płaskim. Było trudno, nie powiem, ale super przyjemnie. Widoki niesamowite, dużo błota, trochę śniegu, mnóstwo (w zasadzie wszystkie) pozytywnych osób, doping na trasie i wspaniałe uczucie po przekroczeniu linii mety.
Dlaczego to napisałem? Dlatego, żeby pokazać, komuś takiemu jak ja, co nie lubi biegać po płaskim, że jest alternatywa. Można z tego czerpać ogromną przyjemność. Nie twierdzę, że każdemu to się spodoba tak jak mi, ale warto spróbować i ocenić. Nie trzeba nawet biec, były osoby, które większość trasy przeszły, ale tak jak ja na mecie były super zadowolone. Oczywiście nie namawiam do takiego wysiłku nie będąc przygotowanym i bez odpowiedniego sprzętu. Przede wszystkim trzeba dobrać odpowiednie obuwie i strój oraz czuć na tyle mocy w nogach (i głowie) żeby ten dystans ukończyć. Nie odnoszę się też do konkretnej imprezy biegowej, ja akurat byłem w Bieszczadach, ale takich biegów w całej Polsce jest mnóstwo i pewnie każdy znajdzie coś dla siebie.
Z całego serca polecam. Mega przygoda i wyzwanie. Dużo emocji i orgom satysfakcji na mecie, mimo ogromnego zmęczenia.
Po powrocie do szarej rzeczywistości, mimo bólu nóg (jakiego chyba nigdy w życiu nie miałem), co zrobiłem w poniedziałek rano jak otworzyłem komputer…? Zacząłem szukać kolejnego biegu górskiego, ale tym razem obiecuje że chociaż raz się przebiegnę ;-) No to jak? Do zobaczenia w górach :-)
PS: Umieszczam ten tekst na Blog’u, bo nie wiem czy sekcja biegowa by chciała aby znalazł się na ich stronie ;-)
PS: Tytuł artykułu miał być następujący: „Bieganie w górach, czyli jak Leszek został „parówą” – zainteresowani będą wiedzieli o co chodzi ;-)